Skip to main content

24.07.23

I had never wanted to become a bass player in a rock band. I had never had posters of Geddy Lee above my bed. I had never dreamed about playing in a band either.

It just happened.

And so be it 🙂

What was my dream then? My main dream was to create music that stimulates imagination.

When I was a little boy and listened to music of Tangerine Dream and Mike Oldfield through my headphones in a dark room, I had images in my head. My imagination was running wild. That’s when I first thought about recording such albums one day. Albums-stories, conceptual, best heard in their entirety through headphones. Or with dimmed lights in a comfy room. It was supposed to be like a trip to the cinema, which by the way is my number two passion after music.

Many years later I am making my dreams come true, sabotaging my solo career in a way 🙂

Do you think I don’t know that I’d achieve greater popularity as a solo artist if I continued to release whole albums of “subcutaneous songs”, not just singles? Albums recorded with a band full of incredible musicians?

I do know that.

Or if I created an alternative, fancier Riverside?

There would be no problem either.

Meanwhile, I continue to record under my name some niche instrumental electronic music, doomed to low interest right from the get-go.

But you know what?

Doing what you really feel like is fucking awesome 😉

***

Speaking of sabotage. I promised myself back in 2008 that “I won’t sabotage my own band”. Anyway, from the start, I have been doing most of the concept-music-lyrics work in Riverside. Why should I be doing the same under my own name? Or under a pseudonym?

And so Lunatic Soul has been different right from the start. Not because I finally got to do my own thing. No. It was because it was always supposed to be different from what I was doing in Riverside. Just like playing with minimalist electronica, which I started in 2020, was supposed to be different, too.

Please note that both solo projects (LS and MD) are always somehow around Riverside, somewhat under it, so I don’t create competition for myself. It hurts when someone says “a side-project” because I think that all the music worlds have their own identity and their own place but I have no choice. I know that because of the length of service I will always be most of all “the bass player and vocalist of Riverside” who does something on the side from time to time.

Nevertheless, I still intend to pursue my dreams. I still want to record solo albums whose goal is to stimulate imagination. Not just the listeners’ but my own too.

For the record, I do that in Riverside too, but… Riverside’s music has already evolved into the kind that’s best enjoyed live. And I think it will continue to develop this way. Whereas the more reflective and picturesque escapes into the world of imagination will be set aside for my solo projects.

Do you know the feeling of satisfaction when you manage to finish a really loooong book? You’ve risen to the challenge and you feel it hasn’t been a waste of time. (I have the same feeling also when I platinum really long games ;)). That’s how I feel after I’ve recorded every album.

And I constantly need this feeling.

And so my new solo album about… taming nightmares, called “AFR AI D”, will be out on November 17th.

I like the final result. I like its monochrome quality and dark-dirty sound. And I hope that you’ll enjoy at least a part of it.

MD

Nigdy nie chciałem być basistą zespołu progrockowego. Nie miałem nad swoim łóżkiem plakatów z Geddym Lee. Moim marzeniem nigdy nie było też granie w zespole.

Po prostu tak się stało.

I już trudno 🙂

Co więc było moim marzeniem? Moim głównym marzeniem było, żeby kiedyś, tworzyć muzykę, która pobudza wyobraźnię.

Kiedy w szczenięcych latach słuchałem po ciemku, ze słuchawkami na uszach, płyt Tangerine Dream i Mike Oldfielda – przed oczami miałem obrazy. Wyobraźnia szalała. To wtedy pojawiła się pierwsza myśl, że kiedyś sam chciałbym nagrywać takie płyty. Płyty opowieści, spójne tematycznie, których najlepiej słucha się całości na słuchawkach. Albo w przygaszonym świetle gdzieś w wygodnym pokoju. To miało być jak wizyta w kinie, które jest moją drugą po muzyce pasją.

Po wielu latach spełniam swoje marzenia, niejako sabotując swoją karierę solową 🙂

Myślicie, że nie wiem, że największą solową popularność przyniosłaby mi kontynuacja „piosenek podskórnych” najlepiej w formie całych albumów, a nie singli? Z jakimś pełnym niesamowitych muzyków zespołem?

Wiem.

Albo na przykład zrobienie jakiegoś alternatywnego, bardziej wypasionego Riverside?

Tez nie byłoby problemu.

Ja tymczasem nagrywam sobie pod imieniem i nazwiskiem jakąś niszową instrumentalną elektronikę, z góry skazaną tylko na nieliczne zainteresowanie.

Ale wiecie co?

Robienie tego na co się ma ochotę jest po prostu zajebiste 😉

***

A propos sabotowania. W 2008 roku, kiedy postanowiłem, ze zacznę Lunatic Soul, obiecałem sobie, że „nie będę sabotował własnego zespołu”. W Riverside i tak od początku jego działalności robiłem najwięcej jeśli chodzi o sferę koncepcyjno-muzyczno-tekstową. Po co miałbym więc robić to samo pod swoim nazwiskiem? Albo pod pseudonimem?

Dlatego Lunatic Soul od samego początku był inny. Nie dlatego, że dopiero wtedy grałem swoje. Nie. Dlatego, że miał być inny! Miał się różnić od tego, co robię w Riverside. Inna miała być też zabawa w minimalistyczną elektronikę, którą zacząłem w 2020 roku.

Zwróćcie uwagę, że oba te solowe projekty (LS i MD) są zawsze niejako dookoła Riverside, niejako pod spodem, żeby sobie samemu nie robić konkurencji. Boli mnie jak ktoś pisze „side-projekt”, bo myślę, że wszystkie te muzyczne światy mają swoją tożsamość, ale nie mam wyjścia. Wiem też, że przez ilość poświęconych lat, zawsze będę tez przede wszystkim „basistą i wokalistą Riverside”, który robi skoki w bok.

Niemniej wciąż mam zamiar spełniać swoje marzenia. I wciąż chcę nagrywać solowe płyty, których celem jest oddziaływanie na wyobraźnię. Nie tylko słuchaczy, ale i moją własną.

W Riverside też to robię, żeby nie było, ale… ten zespół przerodził się już w coś, czego słucha się przede wszystkim na koncertach. I myślę, że będzie rozwijał się w ten sposób. Natomiast te bardziej refleksyjne i malownicze ucieczki w świat wyobraźni zostawię już sobie dla projektów solowych.

Kojarzycie to uczucie satysfakcji kiedy uda Wam się przeczytać naprawdę dłuuuugą książkę? Sprostaliście wyzwaniu i czujecie, że czas nie poszedł na marne. (Ja mam tak jeszcze z platynowaniem długich gier ;)). Ja się tak czuję po nagraniu każdej płyty.

I tego uczucia stale potrzebuję.

17 listopada 2023 ukaże się więc mój nowy solowy album „AFR AI D”, którego tematem będzie… oswajanie koszmarów.

Podoba mi się jak wyszedł. Podoba mi się jego monochrom i mroczno-brudne brzmienie. Mam nadzieję, że chociaż fragment tej płyty i Wam przypadnie do gustu.

MD