Skip to main content

07.10.22

A new Riverside single will be released in two weeks. It comes from the new album, which will be released in… 3.5 months. The world has changed. The times when rock bands released one single before the album was out, the second one on the release date, and the third one a month later, are long gone. These days one has to prepare at least three singles ahead of the release because there are streaming services and algorithms. And it’s best to begin the promotional campaign about three months in advance.

What does it mean? Well, it means that the fans will again be divided into those who will welcome each new soundbite in order to check if it makes sense to buy a physical copy of the album, for example. And into the traditionalists who will listen to the album only in its entirety and without any spoilers.

To be honest, I admire all the brave defenders of the one and only right way to listen to records, from beginning to end, better yet if they’re released on vinyl, commenting every single with, “I don’t want any spoilers, I’m waiting for the whole release!” Let’s be clear, I’m not being sarcastic or cynical, I really do respect that, but being a fan of listening to whole albums myself (and, on top of that, of composing albums in such way that they are best received in their entirety), I have already opened up to the whole singles phenomenon.

It’s honestly quite interesting, getting to know only parts of the album from the promotional-single aspect, long before their release date. Paying attention to how the suspense is created by the staggered release of new content. And on the release date – bam! Confrontation with reality. Checking whether the best is yet to come, or whether it’s already been revealed, looking at the compositions from a different perspective, in their proper context. It’s a very interesting multilayered experience.

Why deprive yourself of it?

But let me say it again, I do understand all of you who fight it. It’s got its own charm. It’s a bit like in the era of the VHS, when you ran back home after work to watch the recording of the last night’s game without knowing the final score, and so you ran with your ears blocked to avoid hearing any potential spoilers. Sadly (for some), you needed hands to press the button in the lift…

Have a nice weekend!

Photo by Radek Zawadzki

Już za dwa tygodnie premiera nowego singla Riverside. Singla z nowej płyty, która ukaże się za… 3,5 miesiąca. Świat się zmienił. Skończyły się czasy, gdy zespoły rockowe wydawały jednego singla przed premierą, drugiego w czasie premiery, a trzeciego miesiąc po premierze albumu. Teraz przed premierą nowego albumu trzeba dostarczyć conajmniej trzy single, bo streamingi i algorytmy. A z kampanią promocyjną wystartować najlepiej już kwartał przed.

Co to oznacza? Że biedni fani znów podzielą się na tych, którzy z radością przyjmą każdy nowy dźwięk, żeby np. sprawdzić, czy jest sens kupować album w wersji fizycznej. Na przykład. No i na tych tradycjonalistów, co to płytę tylko w całości i bez spojlerów.

Szczerze mówiąc podziwiam wszystkich dzielnych obrońców jedynego i słusznego słuchania płyt od początku do końca, i to najlepiej tylko z winyla, komentujących pod każdym nowym singlem rzeczy typu: „Nie słucham spoilerów! Czekam na całą płytę!” Żeby nie było – bez sarkazmu i cynizmu, naprawdę szanuję, ale sam, jako wielki fan słuchania albumów w całości – mało tego, komponowania płyt tak, żeby najlepszy odbiór był w całości – już się na to singlowe zjawisko dawno temu otworzyłem.

W sumie jest to nawet interesujące. Poznawanie w pierwszej kolejności jedynie części albumów od strony promocyjno – singlowej, już na długo przed premierą. Zwracanie uwagi na formę, w jakiej budowane jest napięcie, z dostarczanym co chwilę ciekawym kontentem. W dniu premiery zaś – bam! Konfrontacja z rzeczywistością. Sprawdzanie czy najlepsze już było, czy dopiero teraz się pojawi, i patrzenie na dane kompozycje z innej perspektywy, bez wyrwanego kontekstu. Ciekawe to i wielowarstwowe doświadczenie.

Po co się więc tego pozbawiać?

Ale szanuję i rozumiem wszystkich walczących. To też ma swój urok. Trochę już przypomina sytuację, kiedy w czasach VHS, wracając do domu po pracy, biegło się, żeby zobaczyć nagrany na video wczorajszy mecz, nie znało się wyniku, więc biegło się z zasłoniętymi uszami, żeby przypadkiem ktoś czegoś nie zaspojlerował. Niestety (dla niektórych) przycisk w windzie też trzeba było nacisnąć…

Miejcie dobry czwartek.

Zdjęcie: Radek Zawadzki