Skip to main content

notes from the expedition, part 11

Summer passed in a flash, somehow quicker than expected. Summer festivals ended with it and before I even noticed, I ended up in another nightliner on the way to this year’s last concerts.

Was there any excitement? Of course. Because there is some magic in that first moment when you meet up with your crew again, high fives, the bus starts moving… and it’s all good. But earlier? Two days before? There’s hardly any excitement then. I’d say mentally it’s more Oppenheimer than Barbie. That bit before the bomb goes off.

You have no idea how I hate getting ready to go on tour. You can’t imagine how much hatred I can have in my heart for all the preparations for any kind of trip. And how stressful it is for me. The whole damned packing up business literally takes away my will to live. Since I once wrote that my passion is my profession (and the other way round), you might be thinking that before I go on tour I must feel as excited as a little girl getting ready to go to the ZOO, squealing joyfully and jumping up and down at the prospect of seeing a monkey and Mr Otter. Well, no. My excitement at the thought of any trip looks more like roadkill racoon. Like a planet during radioactive fallout where the only life form is billowing clouds of poisonous gas. It’s like going back to primary school physics lessons, which I hated even more than maths.

If I only could, I’d have stayed hidden under the covers. But no, I have to get ready to go! But I really and truly Hate. Packing. Up.

Which is also why I always leave it for the last minute. Before I start, I need to go to a shop, organise the drawer I hadn’t looked into for two months, explore a couple of planets in No Man’s Sky, finish a very important chapter of a very important book, because on the road it won’t be the same. Because it’s always different on the road.

But it is true indeed, it is different on the road. Once the bus starts moving, the whole stress connected with packing up goes away. Only to be replaced by a different kind of stress: have I definitely taken everything I need? But that one lasts only a moment – after all, I’m not flying to Mars, it’s not difficult to find shops or petrol stations where I can buy the proverbial shower gel. “Hello adventure!” replaces all the stress once the engine is on. That’s when I start feeling excited about meeting Mr Otter. Honestly, I can’t wait to meet him.

***

There are 26 concerts on the autumn leg of the “ID.Entity Tour 2023”. We’re playing in the countries which we haven’t visited this year. But I already know we made a mistake – we should have announced all our dates at the very beginning of this year’s touring. We’d have avoided the strange amnesiac questions we’ve been getting since we announced the autumn dates. “When will you come to Canada?” We were there in March. “Oh! And when will you play in the UK?” We did in April! “Oh no, I missed it! Belgium! Why do you never play in Belgium?” We did – in June! “Damn! I had no idea!” It never ends. Next time, we have to think about playing the whole thing in one go instead of splitting the tour into Spring, Summer and Autumn. But we would need a good massage therapist/osteopath on board because an excessive number of days spent sitting-lying in a container can really and truly take its toll.

***

We started in Budapest, Hungary. It was OK. The temperature outside – 16 degrees, the temperature inside the club, or rather tent – a little higher. People’s reactions – red hot. A good beginning of the tour. In the Romanian Cluj-Napoca I grew a little older and a little sadder, but when the audience sang “Happy Birthday” to me, the good mood returned. There was a birthday cake, too. A day later, in Bucharest, I heard “Happy Birthday” again, and there was another birthday cake. So in the end I had a double birthday and a double cake, and that’s probably why I was a little disappointed the next day in Bulgaria, because there was no more cake and no more wishes. One gets used to good things really fast. I was beginning to think that I would be celebrating my birthday as many times as some bands organise their farewell tours. Oh well.

Anyway, I don’t remember a tour without my birthday. The end of September is usually a concert season so it often happens when I’m away. A year ago, I celebrated in Gliwice. On the Wasteland Tour – in Luxembourg. Speaking of Luxembourg, we’re going to play there again soon. And that’s where we’re also going to vote in the Polish parliamentary elections. Because when there’s a will, there’s a way.

***

This time, our nightliner is a double decker. We sleep upstairs and lounge downstairs. There’s also an extra room upstairs with PlayStation. So we lounge there more. That is, the crew do. The truth is, there’s one more thing I hate just as much as packing up, and that is playing the damn FIFA. As soon as they start, I roll my eyes and go to my bunk. Fortunately, there are double doors between us so I can’t hear them shout out their e-sport emotions. For now, I try to work. I’m ambitious like that. Or write something. Or read. I took a music comp with me with an intention to work a bit on the new Lunatic. Life on tour has one disadvantage though: the intensity of it makes it really difficult to stay focused. Especially when the roads are so bad that it’s impossible to get a good night’s sleep. I’m still fighting but I think I’ll join them in the lounge soon. They say that apart from that damn FIFA, from about 2 am, they play Mortal Kombat too. And is there a better way to boost the tour morale than rip a few spines out before going to sleep?

We’ll play the fifth concert of this tour in Istanbul, Turkey. I’ll write about it in the next part of the notes. I was just going to repack for that bit of the tour because for three days we’re swapping our means of transport for a smaller one and I have to take a different suitcase with me…

…but I can’t seem to get round to do that…

„Riverside – ID.Entity Tour 2023” – Notatki z wyprawy cz. 11

Lato minęło szybciej niż powinno. Wraz z latem minęły i letnie festiwale, i nim się człowiek obejrzał, wylądował już w kolejnym nightlinerze w drodze na ostatnie tegoroczne koncerty.

Czy człowiek czuł ekscytację? Już tak. Bo faktycznie jest jakaś magia w tym pierwszym momencie startu, kiedy znowu spotykasz się z ekipą, przybijacie sobie piątki, autobus rusza i… już jest dobrze. Ale wcześniej? Tak dwa dni przed? Oj, tu z ekscytacją jest niezbyt kolorowo. Rzekłbym w głowie taki bardziej mentalny Oppenheimer niż Barbie. I to ten tuż przed samym wybuchem bomby.

Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo nienawidzę wyjeżdżać na trasy. Nawet nie przepuszczacie jak bardzo można mieć w sercu nienawiść do wszelakich przygotowań do jakichkolwiek wyjazdów. I jak bardzo mnie to stresuje. To całe cholerne pakowanie dosłownie zabiera mi chęć do życia. Myślicie, że skoro napisałem kiedyś, że moja pasja to moja praca (i odwrotnie), to na myśl o wyjeździe mam w sobie ekscytację małej dziewczynki, która niczym przed wyprawą do zoo piszczy radośnie i tupie nóżkami, bo nie może się doczekać aż zobaczy małpki i Pana Wyderkę? Nie. Moja ekscytacja na myśl o jakimkolwiek wyjeździe przypomina bardziej rozjechanego na drodze jenota. Przypomina skażoną radioaktywnym opadem planetę, na której jedynym życiem są kłęby trujących gazów. Przypomina powrót do szkoły podstawowej na lekcje fizyki, której nienawidziłem chyba jeszcze bardziej niż matmy.

Gdybym tylko mógł, zaszyłbym się wtedy gdzieś pod kołdrą. Ale nie – trzeba przecież przygotować się na wyjazd! A ja, naprawdę i do bólu szczerze – Nienawidzę. Się. Pakować.

Dlatego pakowanie zawsze zostawiam na tzw. ostatnią chwilę. A to jeszcze przejdę się do sklepu, a to postanowię zrobić porządek w szufladzie, do której nie zaglądałem przez dwa miesiące, a to zbadam jeszcze ze dwie planety w No Man’s Sky albo dokończę bardzo ważny rozdział bardzo ważnej książki, bo potem w podróży nie będzie już tak samo. Bo w podróży jest zawsze inaczej.

Ale to prawda. Jest inaczej. Gdy tylko autobus rusza, odchodzi cały stres związany z pakowaniem. Pojawia się tylko ten inny – czy na pewno wszystko ze sobą zabrałem? Trwa to jednak tylko przez chwilę, bo w końcu nie lecę na Marsa, a zawsze i wszędzie są jakieś sklepy, czy stacje benzynowe, gdzie można kupić przysłowiowy żel pod prysznic. „Witaj wesoła przygodo!” pojawia się wiec na ustach dopiero po odpaleniu silnika. I wtedy faktycznie mam już wielką ochotę spotkać się z Panem Wyderką. Mało tego. Nawet nie mogę się już tego spotkania doczekać.

***

Jesienna odsłona „ID.Entity Tour 2023” to 26 europejskich koncertów. W krajach, w których jeszcze nas w tym roku nie było. Już wiem, że popełniliśmy błąd, bo powinnismy od razu na początku ogłosić wszystkie daty. Teraz przy ogłoszeniu tych jesiennych, duża grupa fanów wciąż zadaje dziwne amnezyjne pytania typu – A kiedy Kanada? Przecież graliśmy w Marcu! Och! A kiedy w końcu zawitacie do UK? Graliśmy w kwietniu! Ojej! Przegapiłem! Belgia! Dlaczego zawsze omijacie Belgię? Graliśmy w czerwcu! O kurczę, nie wiedziałem! I tak w kółko. Następnym razem, chyba trzeba będzie sobie darować te podziały na wiosnę, lato i jesień i od razu sieknąć całość. Tylko z pewnością przydałby się na pokładzie masażysta i kręgarz w jednym, bo zabójcza Ilość dni na siedząco-leżąco w kontenerze potrafi nieźle dać w kość. I to dosłownie.

***

Zaczęliśmy na Węgrzech. W Budapeszcie. Było spoko. 16 stopni na świecie, w klubie, a właściwie w namiocie, trochę więcej. Żywiołowość publiczności na czerwonym. Początek trasy – udany. W rumuńskim Cluj-Napoca troszkę się zestarzałem i posmutniałem, ale kiedy na koncercie odśpiewano mi sto lat, to ponownie rozkwitła we mnie radość. Oczywiście wcześniej był tort. W Bukareszcie, dzień później, znowu mi odśpiewano sto lat. I znowu był tort. Czyli generalnie urodziny miałem podwójne. I torty też miałem podwójne. Pewnie przez to w Bułgarii, jeszcze następnego dnia, byłem trochę rozczarowany faktem, że nie było ani tortu ani życzeń. Człowiek to się jednak do komfortu przyzwyczaja. Myślałem, że moje urodziny będę świętował tyle razy, ile niektóre zespoły robią trasy pożegnalne. Niestety.

Swoją drogą nie pamiętam już trasy na której nie miałbym urodzin. Koniec września to z reguły sezon koncertowy, zawsze się trafią. Rok temu miałem w Gliwicach. Przy Wasteland Tour w Luxemburgu. Przy okazji, w tym roku też gramy w Luxemburgu. I w tymże Luxemburgu zamierzamy głosować, bo w Polsce tego dnia wybory. Żeby nie było, że się nie da.

***

Nightliner tym razem jest dwupiętrowy. Śpimy na górze, cheelujemy na dole. Na górze też jest dodatkowy pokój z PlayStation. No dobra, tu cheelujemy bardziej. To znaczy cheeluje ekipa, bo przyznam Wam się, że jest jeszcze jedna rzecz, której nie cierpię na równi z przedwyjazdowym pakowaniem – GRY W PIEPRZONĄ FIFĘ. Wiec jak tylko ją odpalają, przewracam oczami i od razu zawijam się do koja. Na szczęście od „sypialni” dzielą mnie podwójne drzwi, więc nie słyszę jak się przekrzykują w tych swoich e-sportowych uniesieniach. Na razie próbuję pracować. Ambitnie. A to coś pisać, a to coś czytać. Wziąłem też „muzycznego kompa” i mam zamiar trochę nadrobić pomysły na nowego Lunatica. Życie w trasie ma jednak jeden minus – trudno, przy tej całej intensywności, pozostać odpowiednio skoncentrowanym. Zwłaszcza jeśli trochę Cię w nocy wytrzęsie na wyboistych drogach. Na razie jeszcze walczę, ale niedługo chyba dołączę do cheel roomu. Podobno oprócz tej nieszczęsnej FIFY, tak od drugiej w nocy odpalają też Mortal Kombat. A przecież nic tak nie podnosi trasowego morale jak wyrwanie przed spaniem kilku kręgosłupów.

Piąty koncert tej trasy odbędzie się w Turcji, a dokładnie w Istanbule. O tym napiszę już w kolejnym odcinku. Właśnie miałem się na ten wyjazd przepakować, bo na trzy dni zmieniamy środek lokomocji na mniejszy, i muszę wziąć inną walizkę, ale…

…jakoś nie mogę się za to przepakowanie zabrać…