Skip to main content

“ID.Entity Tour 2023” – Notes From The Expedition – Part 13

The extended summertime officially ended in Luxembourg and we had to get reacquainted with the merino. As it was election day, we didn’t drag out feet. Motivated as never before, we made our way to polling district number 153, wearing warm fleeces and jackets, some of us with extra merino layers.

“I wish I could come to the concert tonight,” said a nice lady at the polling station, handing out two ballot papers.

Many other Poles turned up to vote, all of them smiling and motivated. Some of them even recognised us (I have to admit, I’m still surprised when people recognise me outside of prog rock concerts). On our way back, I felt a huge weight come off my shoulders. If we as a whole group could be bothered to get up and go to vote without complaining, perhaps others did as well? And the higher the voter turnout, the better the chances that something might change?

And then we found out that the voter turnout was higher than in 1989, and the opposition got the majority. So there is hope that things might change indeed and we won’t become another Hungary.

***

The concert in Luxembourg was surprisingly successful, and the club was probably the best one we’ve visited on this tour. You have no idea how blissful it feels when everything adds up. Because, at our level, meeting some of the requirements from the rider often leaves much to be desired. For example, in Lisbon, Portugal, they gave us the smallest PA in the world. “PA” is the sound system thanks to which you can hear what we’re playing. Depending on the quality of the PA and whether it’s appropriate for the room acoustics, the concert sounds good or not and our acoustician, Tomek, is either in a good mood or not. In Lisbon, even though the rider specified our requirements, they hung up some tiny boxes for us, which would probably do the job for an extremely funny stand-up comedian but not for a rock band.

“Many bands played here before you and nobody complained”, we heard from a mildly irritated man, perhaps the owner of the club, who looked offended that we dared to complain.

Well, what can you say in response to the ultimate argument, “it’s always been ok, I have no idea what you’re on about”. You end up staring at the guy, searching for a clever retort in your head, but after a moment you let it slide because you know it wouldn’t get you anywhere anyway. So you simply blacklist the club knowing that you’ll never go back there. And then you just feel the rhythm (in other words, play and beat it – see part 8 of the notes from the expedition) and move on.

Meanwhile, the club in Luxembourg was so cool that we want to keep coming back as often as possible. Our lighting technician, Mateusz, remarked, “Damn, for the first time on this tour I have everything I had asked for. I don’t know if I can cope!”

Why am I telling you all this? Let me explain.

Before every concert, our technical rider is sent to the club. Hello, we’re such and such band, we need such and such PA, ranging from – to. We need this minimum set of lights. The stage has to be minimum this size to fit us all. We need such and such amount of water at the backstage, this many towels, meals before and after the concert. You know, the basics. Are you in? The club says, we’re in, the cost is such and such. Deal.

We always travel with a tour manager who makes sure that everything is in accordance with the previous arrangements, that the bus has a parking place and electricity near the club, that there is a drum riser on the stage and crowd barriers in front of it. Theoretically, the club might say, “we provide this but we can’t provide that, unless for an extra charge.” And sometimes we compromise. We don’t play big arenas, we’re not the Stones, we won’t act like rock stars. But sometimes it turns out that out of, say, 30 guaranteed lights, 10 which are included in the venue hire are in such spots that they can’t be used for lighting the stage. Or 5 of them don’t work.

“What can I do? I don’t have them. Nobody complained about it before.”

Well, what can you do? You arrive after a long journey with all our stuff, the concert had been confirmed and advertised, people are excited, they bought the tickets, they’re looking forward to the evening show. The bus, after all the hassle of getting to the club (try to manoeuvre a huge night liner with a trailer on really narrow roads), is already elegantly parked. And then it turns out that, in spite of the previous arrangements, this doesn’t work, that can’t be done, they don’t know it was supposed to be like that, the guy with the keys hasn’t made it to the venue yet, we can’t use the smoke machine because of an incident the previous day, there are not enough lights, and the PA is inadequate even though the club had promised something completely different. What can you do? You have to play the fucking concert. You can’t just cancel. If you do, you’ll be the one to blame. You have to compromise and stop the urge to murder the owner of the club or the promoter.

There were no compromises in Luxembourg. Everything added up. Even the reaction of the audience was far from cool and distanced.

***

Have I even mentioned that the audiences’ response on this tour is more than outstanding? The setlist works a treat, the two hours fly in the blink of an eye, “Silent Scream” still does the job. We also decided to swap the classic Ink Spots with their “I Don’t Want to Set the World on Fire”, the track with which we have been ending our concerts for quite some time, for Sidney Samson, the uncensored version, which probably gives a heart attack to the more hardcore prog fans. You don’t know what I’m talking about? Google it 😉

We also agreed that whenever a concert is wild enough, we’re using the latter track. It’s all about distancing ourselves. And anyway, find me another art rock band who, instead of a beautiful intro of the “Wish You Were Here” kind, begin their shows with holiday songs from the 40s.

Personally, I don’t think any band, apart from Riverside, would do that.

Ahead of us – the Polish finale of the tour. The largest crowds and the sold out venues. We have known for a while that we have sold out the largest room in the Dutch TivoliVredenburg, but we have just found out that Wrocław, Krakow and Warsaw are sold out as well. And those are all quite large venues, 2000 capacity.

It looks like we’re going to have a record attendance not only in the parliamentary elections

RIVERSIDE „ID.ENTITY TOUR 2023” – NOTATKI Z WYPRAWY, CZĘŚĆ 13

W Luxemburgu oficjalnie skończyło się przedłużone trasowe lato i trzeba było przeprosić się z merynosem. Ponieważ był to dzień wyborów, wstaliśmy wszyscy bez ociągania, zmotywowani jak nigdy, i udaliśmy się do okręgowej komisji wyborczej nr. 153, już w ciepłych bluzach i kurtkach, a niektórzy i w ocieplaczach z australijskiej owcy.

Żałuję, że nie mogę być na dzisiejszym koncercie – powiedziała mi miła pani w komisji wręczając dwie karty do głosowania.

Głosujących Polaków było sporo. Wszyscy uśmiechnięci i zmotywowani. Część nawet poznała nasze facjaty (Nie ukrywam, wciąż zadziwia mnie, kiedy jestem rozpoznawany w innych miejscach niż koncerty zespołów progrockowych). Kiedy wracaliśmy, czułem jak kamień spada mi z serca. Bo jeśli nam tu w całej grupie chciało się głosować, bez nawet jednego zająknięcia, czy marudzenia, to może i inni też mieli takie nastawienie? A im większa będzie frekwencja tym większa szansa na jakieś zmiany?

Jak się potem okazało frekwencja przy urnach była większa niż w 1989, a opozycja zdobyła większość. Jest więc nadzieja, że coś się zmieni i może jednak nie staniemy się drugimi Węgrami.

***

Koncert w Luxemburgu zaskakująco udany. Klub jak do tej pory chyba najlepszy na trasie. Nawet nie wiecie jakie to jest uczucie, kiedy wszystko się zgadza. Bo, na tym levelu, na którym jesteśmy, realizacja niektórych punktów ridera pozostawia wiele do życzenia. W Portugalii, w Lizbonie, np. wystawili nam najmniejsze PA na świecie. „PA” czyli system nagłaśniający, dzięki którymu słyszycie koncert. W zależności od jakości systemu i dopasowania akustyki do pomieszczenia, koncert jest lepiej lub gorzej nagłośniony, a nasz akustyk Tomek ma albo dobry humor, albo humor daleki od okay. No i w Lizbonie – mimo że w riderze mieliśmy inne wymagania – powiesili nam jakieś karłowate dziudźki, które być może udźwignęłyby mega zabawnego stand-upera, ale na pewno nie zespół rockowy.

– Przed wami grało wiele innych zespołów i jakoś nikt nie narzekał – powiedział lekko zirytowanym tonem być może właściciel klubu, trochę obrażony, że śmiemy w ogóle marudzić.

No nie ma to jak wyjechać z argumentem „Zawsze było okay, nie wiem o co Wam chodzi”. Patrzysz wtedy na typa i szukasz w myśli ciętej riposty, żeby poszło mu w pięty. Po chwili odpuszczasz, bo wiesz, że nic to nie da. Postanawiasz wtedy w myślach, że klub trafia na czarną listę, a Ty już nigdy tu nie wrócisz. Grasz w „Gis”* i jedziesz dalej.

Tymczasem klub w Luxemburgu jest tak fajny, że chce się do niego wracać jak najczęściej. Nasz oświetleniowiec Mateusz powiedział nawet:

– Kurde, po raz pierwszy na tej trasie mam chyba wszystko zgodnie z tym, czego oczekuję. Aż nie wiem, czy dam sobie radę.

Skąd te rozterki? Już tłumaczę.

Przed każdym koncertem do klubu wysyłany jest rider techniczny. Cześć, jesteśmy zespołem takim i takim. Potrzebujemy takiego a takiego nagłośnienia – widełki od do. Potrzebujemy takiego oto minimalnego zestawu świateł. Takiej a takiej minimalnej sceny, żeby się pomieścić. Potrzebujemy tyle i tyle wody na zapleczu, tyle ręczników, posiłki przed i po koncercie. No wiecie, podstawy. Wchodzicie w to? Klub mówi – wchodzimy, wynajem tyle i tyle. Deal.

Zawsze jeździmy z tzw. tourmanagerem, który pilnuje by trasa szła zgodnie z ustaleniami. Żeby autobus miał miejsce i prąd przed klubem, żeby na scenie był podest pod perkusję, a przed sceną barierki. W teorii kluby piszą: zapewniamy to i to, ale tego nie możemy. Chyba że za dodatkową opłatą. Czasami idziemy na kompromis. Nie gramy wielkich aren, nie jesteśmy Stonesami, nie będziemy gwiazdorzyć. Ale na miejscu okazuje się, ze np. z zagwarantowanych dajmy na to 30 świateł, 10 z nich, które wpisane są w wynajem klubu, jest w takim miejscu, że np. nie dadzą rady oświetlić sceny. Albo np 5 jest zepsutych.

– Co Ci zrobię jak nie mam? Jakoś wcześniej nikt nie narzekał i nie marudził.

No i co? I Ty przyjeżdżasz, po jakiejś morderczej drodze z tymi wszystkimi bambetlami. Koncert już zareklamowany i potwierdzony, ludzie nakręceni. Kupili bilety. Czekają na wieczorny show. Autobus po gimnastyce dotarcia pod sam klub (bo weź się i człowieku złam wielkim nightlinerem z przyczepą na niektórych wąskich dróżkach) już ładnie wbity w parking. I na miejscu okazuje się, że – mimo wcześniejszych ustaleń – to nie działa, tego nie można, tu nie wiedzą o tym, że miało być tak i tak, tu nie dojechał jeszcze człowiek z kluczami, tu nie można użyć dymiarki, bo był dzień wcześniej incydent i jest zakaz używania dymiarki, tu nie ma wystarczającej ilości świateł, a tu znów nie ma odpowiedniego PA, mimo że klub w mailach zapewniał co innego. I co zrobisz? Musisz zagrać pieprzony koncert. Nie odwołasz go. Jeśli odwołasz – wina spadnie przede wszystkim na Ciebie. Musisz iść na kompromis i powstrzymać w sobie rządzę mordu właściciela klubu albo promotora.

W Luxemburgu kompromisów nie było. Wszystko się zgadzało. Nawet reakcja publiczności daleka była od chłodnego dystansu.

***

W ogóle, czy wspominałem już o tym, że reakcje publiczności na tej trasie są bardziej niż rewelacyjne? Setlista żre, dwie godziny mijają w okamgnieniu, „Silent Scream” wciąż robi robotę. Postanowiliśmy nawet w niektórych miejscach zamiast klasycznego Ink Spots i jego „I Don’t Want to Set the World On Fire”, którym to utworem od dawna kończymy nasze koncerty, puszczać Sidneya Samsona w wersji nieocenzurowanej, czym zapewne, co bardziej ortodoksyjnych fanów proga, przyprawiamy o zawał serca. Nie wiecie co to? Wygooglujcie 😉

Ustaliliśmy nawet jedną zasadę – im koncert bardziej szalony, tym bardziej kończymy to tym utworem. Dystans przede wszystkim. Zresztą znajdźcie mi inny zespół artrockowy, który zamiast pięknego intra typu „Wish You Were Here”, zaczyna swoje koncerty świątecznymi piosenkami z lat 40.

Osobiście takowych zespołów, innych niż Riverside, nie kojarzę.

Przed nami polski finał trasy. Największe tłumy i wyprzedane kluby. O tym, że wyprzedaliśmy największą salę w holenderskim Tivoli Vredenburg już wiedzieliśmy jakiś czas temu, ale właśnie dotarło do nas info, że wyprzedały się również miejsca we Wrocławiu, Krakowie i Warszawie. I to wcale nie małe miejsca, bo liczące 2000 osób.

Wychodzi więc na to, że rekord frekwencyjny będziemy mieli nie tylko na wyborach 🙂💪

***

* Patrz „Notatki z Wyprawy cz. 8